Naga dusza

Justyna Płatek

Stoję naga w wodzie. Całkowicie odsłonięta. Wszyscy wokół mogą mnie zobaczyć. A ja, na swojej delikatnej skórze, mogę poczuć wszystko – podmuch wiatru, palące słońce, krople rozpryśniętej w zabawie wody. Jestem tu, tak po prostu. A jednak w zupełnie innym kontekście. Nie jestem na tej plaży sama. Wokół biegają roześmiane dzieci, w wodzie zanurzają się inni pozbawieni okryć dorośli.

Przypomina mi się, jak pierwszy raz zrzuciłam z siebie warstwy i wchodziłam do jeziora, trzęsąc się z zimna i strachu. Wtedy świadkowała mi tylko aperspnalna natura. Ale szłam głębiej i głębiej za intuicją tego doświadczenia, a ono zaprowadziło mnie tu – do współobecności ludzkiego zaufania.

Nie sądziłam, że dotrę do tego miejsca w życiu, gdzie mogę pokazać siebie całą w świetle dnia – zarówno moje ciało, ukochane i niedoskonałe zarazem, jak i moje wnętrze, razem z jego błyszczącymi jakościami, jak i niepokojącym cieniem. Gdy jestem w kręgu mogę obejrzeć siebie ze wszystkich perspektyw. Na środek wychodzą ze mnie emocje. Wioska trzyma trzyma dla mnie przestrzeń, nawet jeśli dotykam swoich najczulszych miejsc. Pod warstwami ciasno ubranego wstydu, który do tej pory nosiłam na co dzień, odkrywam teraz swoją radość i żywotność. Uzdrawianie odbywa się w obecności.

Badam coś wielkiego i uwalniającego, co można doświadczyć tylko we wspólnocie zadedykowanych sobie osób. Gdy staję w swojej autentyczności, otwieram się w końcu na głębokie połączenie. Zamiast wkładać energię w budowanie masek i złudzeń, kierunkuję ją, aby tworzyć energetyczną intymność z istotami wokół mnie. Widzę i jestem widziana.

Czyste lustro, czysta tafla wspólnoty odbija moją duszę. To jest przysługa, dar, który robimy dla siebie. Bo dopiero gdy dostaję nieoceniającą, ale pełną klarowności informację zwrotną o tym, jak się przejawiam w przestrzeni, mogę zacząć podążać za swoją prawdą – zgodnie z nią wybierać, gdzie pójdę dalej, co wykreuję i czym się stanę w kolejnym małym tu i teraz. Akceptacja jest punktem wyjścia transformacji – zmiana jest wtedy wyprowadzona z miłości, a nie strachu o to, „że coś ze mną nie tak”.

Rozglądam się i jasno widzę, że tę plażę, wspólnotę i jakość tego momentu nie wykreowałam sama. Są tu obok inni ludzie mocy opruszeni piaskiem i obecnością, którzy równolegle ze mną manifestują prosto z serca. To, co stworzyliśmy, jest podpięte do wyższych jakości, które przez nas przejawiają się teraz w świecie. Wspólnie urzeczywistniamy je mocniej, szybciej, bardziej harmonijnie. Ogrom potencjału w naszych rękach. Nieznany dotąd dla takiej samotnej wiedźmy jak ja.

A więc, czy dalej chcę czarować sama, czy może jednak z innymi? Nie wiem jak Wy, ale po tym, czego doświadczyłam, odpowiedź nasuwa się sama.